może chodzi o to czego nie da się przewidzieć
przed wschodem
choć wiemy że ta biel
za chwilę roziskrzy oczy
a może o to że nienawidząc można kochać
i mieścić się
między skrzypieniem butów o świcie
a następnym roztopem
może chodzi o to czego nie da się przewidzieć
przed wschodem
choć wiemy że ta biel
za chwilę roziskrzy oczy
a może o to że nienawidząc można kochać
i mieścić się
między skrzypieniem butów o świcie
a następnym roztopem
wybieramy drogę pod górę
tę samą co wczoraj
wśród tysiąca śladów zacieramy własne
wspomnienia pierwszych kroków
stawiamy nowe tezy o końcu świata
nie krzycz mi do ucha
że życie jest piękne
nie rozumiem
czyjś oddech za nami świszcze jak szatan
przywodzi na myśl twarze wszystkich kochanek
strąconych jak kapelusz
z twojej głowy
choć nie martwisz się o słowa
z wiatrem czy pod wiatr
wracają
na początku była wiara
w wieczne wiosny i lata beztroskie
bez pomocy słów
wszystko można było stworzyć
jednym spojrzeniem ruchem
powietrza
drżały od kołysania bioder
potem światło stało się przenikliwe
zaczęło odsłaniać krawędzie
szorstkie powierzchnie przestały wydawać się
praktyczne
kiedy zimą nabiera się wody
rozsadza
słowa jak dynamit
w końcu nikt nie pamiętał o mostach
a wiatr zrywa tajemnice
odsłania korzenie jak wczorajszy śnieg
gdy ukryjemy brzydotę
będzie pięknie
wystarczy że sypnie w oczy
zarumienione policzki i chłód łatwo wytłumaczyć
mrozem
i porą roku w której nie rośnie nic prócz zasp
i murów
między nami
nic nie było
co tłumaczy nagły brak wiary w rychłe wiosny
mamy przed sobą długie milczenie
trzeba czymś zająć dłonie żeby nie bębnić palcami o blat
lubię gdy gra muzyka
i mąci ciszę co rozdziera smutek
na dwoje
jestem w żałobie
za każdym słowem rzuconym
byle gdzie
spadają jak nagły deszcz
rzęsy nie chronią przed wilgocią
to przez tę kawę
wciąż się skraplam
nie tupmy i nie trącajmy znaczeń
wszystko może być powiedziane bezdźwięcznie
śmiejmy się z siebie aż zabraknie ust
bezczelnie patrzymy sobie w oczy
wydzierając tajemnice
czytamy z dłoni długość życia
oddzielnego
kiedyś wykrzyczę wszystko co teraz zmienia się w wodę
i nie pozwala wierzyć w cuda
mój dom ma wiele pięter
winda nie wiezie do nieba
i cóż że mam żelazny krok
jak żołnierz
gdy papierowe schody
dają wrażenie złudnej miękkości
czemu się dziwisz
że kurczowo trzymam się życia
i nie zginają mi się kolana
latanie wciąż wytraca z równowagi